Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.
—   111   —

jąc mu swoim widokiem, jako żywy wyrzut sumienia. Więc razu jednego nareszcie sprowadził oprawcę, aby go sobie zabrał.
Było to wielkim wypadkiem dla małoletniej gawiedzi przedmieścia. Oprawca szedł z długim kijem, opatrzonym w stryczek, a za nim gromada dzieci, chcących być świadkami ostatniej katastrofy Azora, który nic nie przeczuwając spoczywał tymczasem na swojem zwykłem legowisku. Cóż się tu dziwić dzieciom, że ciekawe były egzekucyi psa, kiedy na egzekucye ludzkie zbierają się tłumy starszych, nie z innych pobudek, jak tylko dla zaspokojenia ciekawości.
Młody Azor znajdował się właśnie jak zwykle na placu, gdy zbliżył się wykonawca wyroku; nie narażało go to przecież na żadne niebezpieczeństwo, bo miał na szyi obrożę z tabliczką, przedstawiającą świadectwo loyalności. Zachowanie się syna w obec smutnej egzekucyi było oburzającem: nie tylko nie stanął w obronie ojca, ale nawet nie usiłował ostrzedz go o grożącem niebezpieczeństwie, przed którem możeby ten jeszcze ujść zdołał. Z wszelkiemi oznakami małodusznego przerażenia, myśląc tylko o sobie i o swojej karyerze, przytulił się do nóg pana, pełen obawy, aby wskutek związków krwi nie popadł i on w niełaskę. Skazany zaskoczony z nienacka nie opierał się, czując że to byłoby nadaremnem: naokoło siebie widział tylko nieprzyjaciół, do których zaliczał się jego własny syn — szedł więc z rezygnacyą; raz tylko