Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.
—   115   —

w moją stronę miała za cel moją osobę, słyszałem szepty nieskończenie dla mnie pochlebne: Kto to jest ten przystojny młodzieniec w drugim rzędzie? — Autor „Tańca szkieletów“. — Nie może być! to ten? — Pisze komedyą pięcioaktową. — A! taki młody.... — Te głosy — słyszane naturalnie tylko w mojej wyobraźni — podnosiły mnie wysoko we własnem przekonaniu. Lornetki coraz dłużej zatrzymywały się na mojej fizyognomii, kobiety w lożach nachylały się do siebie i pokazywały mnie palcami; jeżeli spostrzegłem którą zachowującą się obojętnie, pomimo mojej wystudyowanej pozy, sam lornetowałem ją uporczywie, ażeby zwrócić na siebie uwagę
Przy wyjściu stawałem w przedsionku jak na wystawie, przybierając jednak umyślnie wyraz twarzy obojętny a nawet znudzony.
W domach stanowiących kółko moich znajomości, gdzie czytano a przynajmniej widziano „Tańce szkieletów na grobie wisielca“, — bo rozdawałem egzemplarze, jedyne honoraryum, jakie otrzymałem od „Pisma dla rodzin“, — obawiano mnie się jak ognia, wmawiając, że zbieram z ludzi wzorki. Nie wypierałem się tego bynajmniej, rozkoszując się moją wyższością. Miano mnie za literata całą gębą, a ta opinia musiała przecież przedrzeć się na prowincyą, kto wie nawet, czy nie w spotęgowanej formie! Zdaleka wydajemy się większymi niż zbliska. Jestto nasze złudzenie optyczne.
Takie myśli chodziły mi po głowie podczas robienia