Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.
—   116   —

toalety na występ w domu państwa Kocioburskich. Studyowałem w lusterku wyraz fizyonomii i pozy, jak aktor przed debiutem, w czem przecie nie było nic tak dalece zdrożnego, gdy tak samo robią niektórzy doktorowie filozofii występujący z odczytami.
Ruszyliśmy nareszcie. Kuzyna mojego Jasia Jęczmionkiewicza, chociaż na jego wózku jechałem, uważałem jako dodatek do mojej osoby... bo i gdzież jemu do mnie? Prawda, że bogaty i wcale nie zły chłopiec, ale... ograniczony, z przeproszeniem, jak but. Głupiego listu nie był wstanie dobrze skomponować, jak sam otwarcie się przyznawał — a co do mojego „Tańca szkieletów“, to już prosto w głowie nie mogło mu się pomieścić, jak ja to potrafiłem napisać.
Jechałem więc pełen poczucia własnej wielkości, nie zazdroszcząc nikomu sławy, której miałem aż nadto na swoję osobę. Większej nie potrzebowałem. Zbytek rodzi przesycenie; przesycenie — obojętność. Pierwszorzędne znakomitości, o których pełno codzień na wszystkich szpaltach dzienników, przestają zajmować uwagę, tak samo jak widziane codziennie choćby największe cuda. Czyjąż myśl zaprzątnie obraz wspaniałego słońca albo pełnych tajemniczego blasku gwiazd i księżyca, gdy z ich widokiem jesteśmy tak oswojeni? za to ileż nieraz podziwu wzbudza widziany tylko w przelocie meteor! Otóż ja byłem meteorem, który miał zabłysnąć na horyzoncie