Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.
—   118   —

W salonie, gdzie pełno było płci pięknej, na którą najwięcej rachowałem, Jaś przedstawił mnie ogólnie jako swego kuzyna, ale trafił jakoś nieszczęściem na taki gwar, że nie wszyscy mogli usłyszeć, kogo prezentuje. Złożyłem ukłon, odkłoniono mi się i na tem koniec. Nikt się mną nie zajął w sposób odznaczający. Zaczynało to mnie już gniewać... cóż u licha, czy tu nikt nie czytuje i nie wie o literaturze?
W krótce nastąpiły tańce, do których wciągnięto mnie przemocą, ale ponieważ nie byłem bohaterem w sztuce, którą uważałem za niegodną człowieka namaszczonego na kapłana słowa, przeto wkrótce wypuszczono mnie z opieki, dając delikatnie do zrozumienia, że jestem do niczego.
To tak zepsuło mi humor, że chciałem odjeżdżać, nie czekając końca, ale nie było sposobu skłonić do tego mojego kuzyna, który się bawił wybornie.
Wśród tych udręczeń doczekałem się kolacyi, którą podano coś około północy. Jaś wśrubował się zaraz pomiędzy dwie najładniejsze panny, mnie posadzono na szarym końcu, jak ofiarę pomiędzy dwoma podlotkami, z wyraźnem zastrzeżeniem p. Kocioburskiego, abym się starał nie znudzić ich mojem towarzystwem.
Byłem wściekły.
Zaraz po pierwszem daniu rozpoczęły się toasty, których było co nie miara: najprzód matadorów płci obojej, potem księdza kanonika i duchowieństwa, dalej