stanu obywatelskiego, dam, wreszcie młodzieży — ale przed tym ostatnim jeszcze gospodarz domu, jako mający córkę na wydaniu, wniósł oddzielnie zdrowie mojego kuzyna „szanownego i kochanego sąsiada pana Jana Jęczmionkiewicza“. Przestałem się już naturalnie łudzić, aby wspomniano o mnie albo o moim „Tańcu szkieletów“ — aliści przy samym już końcu p. Kocioburski podniósłszy kieliszek rzekł:
„Pozostaje nam jeszcze jeden toast, którego pominąć się nie godzi.“
Nie zwracałem uwagi na to przemówienie, ale ździwiło mnie, że patrzył uporczywie w moją stronę.
„Mamy tu“, mówił dalej, „gościa z Warszawy, kuzyna naszego kochanego sąsiada. Zatem wnoszę zdrowie pana... pana... przepraszam, jakże godność? bo przyznam się, że zapomniałem.“
Zaczerwieniłem się a potem zbladłem, ale nie odpowiedziałem ani słowa, tak jak gdyby się to nie mnie tyczyło.
Zaczęto spoglądać to na mnie, to po sobie, przyczem usłyszałem szepty: „Jak się nazywa? jak się nazywa?“ O zgrozo! nikt nie wiedział. Jaś tego wszystkiego nie słyszał, zagadawszy się z sąsiadkami, dopiero na czyjąś formalną interpelacyą rzekł z niechcenia: „Bardoński“ i znowu zatopił się w rozmowie.
„Zatem zdrowie pana Bajdurskiego“, zaintonował p. Kocioburski, przekręcając moje nazwisko i wychylił kie-
Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.
— 119 —