Wkrótce wszakże przekonał się, że źle trafił; szkapy o ile z początku rącze, o tyle w miarę ubieżonej odległości zaczęły wolnieć i nareszcie, pomimo nieustannego zachęcenia batem, z truchta przeszły w stępa. Wyminął ich niebawem tak zwany ,Eilwagen‘ czyli karetka pocztowa, pełna podróżnych, wymijały i inne wozy lub bryczki, aż w końcu do tego doszło, że niefortunny pasażer uznał za najstosowniejsze przystać na propozycyą chłopa, który oświadczył, że musi zatrzymać się dla wytchnięcia koniom przed stojącą przy trakcie karczemką.
Zapalił tedy cygaro, i uzbroiwszy się w stoicką cierpliwość zasiadł na ławeczce przed karczmą. Nie wyszło dziesięć minut, gdy od strony Chyrowa nadjechał znowu ogromny furgon z budą płócienną, vulgo omnibus żydowski, i stanął także przed karczmą, zaś z jego wnętrza dał się słyszeć głos:
„A pan dobrodziej dokąd jedzie?“
I wnet po tych słowach wytoczyła się z pod płóciennej budy postać, w której pierwszy pasażer poznał jednego z towarzyszów podróży w wagonie.
„Gdzież to pan jedzie?“
„Do Turki, a pan?“
„I ja do Turki.“
„Nie może być.“
„Szkoda, żeśmy się nie zmówili i nie wzięli na wspólny koszt jakiejś porządnej furmanki.“
„Zapewne.“
Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.
— 122 —