wieczorek, który z obowiązku przysposabiała Zosia, czekając już tam na nas...“
W tej chwili pociąg stanął i konduktor otworzył drzwi, zapowiadając pięć minut przestanku.
Nie puszczałem p. Alfonsa.
„Gdyśmy dochodzili do altany“ kończył z pośpiechem, stojąc we drzwiach „zobaczyliśmy obok Zosi Miłoskiego, który w tej chwili, jakby nie widział naszej obecności, pochwycił ją w objęcia i korzystając z osłupienia, w jakie ją wprowadził tym napadem, usiłował pocałować.“
„Więc pan utrzymujesz, że to był napad?“
„Jestem przekonany, ale Edward temu nie wierzył... cóż pan chcesz, matka tyle mu napsuła głowy panną Sydonią.... No, moje uszanowanie“ kończył, podając mi rękę na pożegnanie.
„I cóż nastąpiło?“ pytałem ściskając ją.
„Pułkownikowa chciała, niby dla naprawienia szkandalu wydać dziewczynę za Miłoskiego, ale gdy ta ani dała sobie mówić o tem, odesłała ją do siostry.“
„A radzca stanu?“
„Radzca stanu był bardzo kontent, że miał pretekst do zwinięcia chorągiewki...“
„Przelawszy prawa opiekuna na pana?“ zapytałem ironicznie.
Rozśmiał się głośno.
„No, padam do nóg“ rzekł „bo muszę jeszcze pożegnać się z niemi... polecam się łaskawej pamięci.“
„Nawzajem“ rzekłem przez okno drzwi, które właśnie konduktor zatrzasnął „i życzę sukcesów... ale takich, żeby się było z czem pochwalić przed ludźmi.“
Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.
— 23 —