Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.
—   29   —

Więc z tej strony był najspokojniejszym.
Dopiero coś od kilku tygodni, to jest od czasu jak pani pojechała do Ostendy, Marcin zaczął dostrzegać chmury grożące zaciemnieniem horyzontu jego wymarzonego szczęścia małżeńskiego. Kasia, która wobec pani odznaczała się w swoich stosunkach z panem purytańską skromnością, a to do tego stopnia, że przemawiając doń spuszczała zazwyczaj oczy, potrochu zmieniła tryb postępowania. Spotkał ją naprzykład raz i drugi w gabinecie pana, do którego weszła w godzinie niezwykłej pod pozorem zapytania, czy czego nie potrzebuje. Alboż to do niej należało? Od tego jest on, Marcin, i ta troskliwość była zupełnie zbyteczną, bo on pilnuje swoich obowiązków jak mało który inny lokaj.
Pan wprawdzie odpowiedział jej obojętnie, że nic mu nie potrzeba, ale ta okoliczność wzbudziła w Marcinie pewne podejrzenia.
Drugi raz znowu był świadkiem, jak pytała się pana, czy smakował mu obiad, który ugotowała sama, z powodu chwilowej nieobecności kucharza. Starała mu się dogodzić — to bardzo dobrze.... Ależ nie było czego przymilać się i chwalić tem, co było jej prostym obowiązkiem.
Najgorzej, że pan pogłaskał ją wtenczas po twarzy i powiedział: „jesteś dobra dziewczyna.“
Kasia tego dnia nie chciała wcale gadać z Marcinem....
Nie wiedzieć jak wreszcie doszło do tego, że ten nie miał prawie co robić, wszystkie bowiem funkcye przy panu spełniała ona, wyjąwszy naturalnie zbyt poufałych, mogących urazić skromność panieńską. Co najsmutniejsza,