Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.
—   34   —

dobrze, iż nie potrzebowała nawet całych owych dwóch tygodni dla zapewnienia sobie ostatecznego zwycięstwa.
Dwa dni następujące bezpośrednio po nadejściu fatalnego listu zapisały się niezatartemi głoskami w pamięci Marcina... Co on w ciągu nich wycierpiał! Pierwszego dnia zaraz pan posłał go po coś do miasteczka; nie było w tem nic osobliwego, bo misye tego rodzaju spełniał niejednokrotnie; tym razem przecież, jakby go co ukłuło, przyjął rozkaz bardzo niemile. Nie mogąc się wywinąć od jego wykonania żadną wymówką, pojechał, ale wrócił tak prędko, że gdyby nie pokazany dowód załatwienia zlecenia, pan nie byłby mu nigdy uwierzył, że był na miejscu!
Drugiego dnia, właśnie gdy miał wejść do pokoju pańskiego, idąc jak zwykle na palcach, bo nabrał już tego nałogu, usłyszał jakieś podejrzane szepty, a nawet (być może, że mu się to zdawało) jakby odgłosy pocałunków. Kocim skokiem znalazł się jednej chwili przy drzwiach, a przylepiwszy oko do dziurki od klucza, zdawało mu się, iż widział pana na fotelu i obok stojącą z tkliwym uśmiechem Kasię... Biedny Marcin, nie mogąc znieść tego widoku, odskoczył parę kroków w tył, poczem porwał go taki kaszel, jak gdyby duszę miał wykaszlać. Po pewnej chwili dopiero wszedł do pokoju, gdzie znalazł wszystko we wzorowym porządku: obraz widziany przez dziurkę od klucza zniknął, a ten, który się przedstawił jego oczom, był zupełnie do tamtego niepodobny... Pan siedział w tym samym fotelu, ale pochylony nad biurkiem pisał coś zawzięcie. Kasia stała o kilka kroków od niego z kluczykami w ręku. Twarz jej była na pozór spokojna, ale spojrzenie, jakie rzuciła