„Będzie czas pomówić o tem“, rzekł z godnością, ściskając kolana pani, „teraz nie pora.“
„A! więc to Marcina uszczęśliwiasz?“ rzekła pani.
Marcin ukłonił się, nie rozumiejąc ironii zawartej w tych słowach — wziął je w literalnem znaczeniu.
Są ludzie przeznaczeni na to, aby płacić cudze długi; smutna to rola — ale jeżeli im samym sprawia zadowolenie, co nam do tego?
Pan Feliks Drobisz, urzędnik jednej z dyrekcyj dróg żelaznych, nie mogąc, przyszedłszy z biura do domu, doczekać się obiadu, bo żona nie powróciła jeszcze z próby teatru amatorskiego w Towarzystwie Dobroczynności, chodził po pokoju bardzo zirytowany, paląc papierosa za papierosem.
Z po za drzwi sypialni dawało się słyszeć monotonne zawodzenie czteroletniego Edzia, któremu towarzyszyły perswazye starszej od niego o lat parę Maniusi.
Nareszcie ta ostatnia wbiegła do pokoju.
„Tatku“, mówi, „Edziowi chce się jeść.“
„Dobrze, dobrze“ — odpowiada tatko roztargniony, „daj mu tymczasem chleba z masłem; mama zaraz przyjdzie“
„Kiedy niema ani kawałka; mama zapomniała zostawić Wiktosi pieniędzy na chleb.“