Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
—   39   —

Pan Drobicz woła Wiktosi, która wchodzi mrucząc, że pieczeń spaliła jej się do szczętu, daje jej pieniądze każe przynieść natychmiast bochenek chleba.
Tymczasem pokazuje się i zamazany Edzio.
„Nie becz, smarkaczu jakiś!“ odzywa się ojciec z irytacyą, ale pomimo to dobywa z kieszeni chustkę i uciera małemu nosek, który gwałtownie się dopominał tej usługi.
Przy tej sposobności spostrzega, że jego pociechy musiały nie być dziś myte, bo są zamorusane, aż brzydko patrzeć — ale nie potrzebuje się pytać dla czego, bo wie, że matka uczyła się roli od samego rana.
To mu nasunęło cały szereg wspomnień.
Pobrali się przed ośmiu laty. Ona była córką byłego urzędnika, emeryta, zamieszkałego w powiatowem miasteczku. On w tej samej miejscowości był zawiadowcą stacyi na kolei, bo po ożenieniu dopiero przeniesionym został z awansem do biur dyrekcyi w Warszawie. Panna Malwina była uderzającą pięknością i fama jej wdzięków sięgała na kilka mil wokoło. Uchodziła nadto za pierwszorzędny talent dramatyczny; bywała primadonną wszystkich teatrów amatorskich, jakie w mieście powiatowem organizowano na cele dobroczynne.
Zachwycali się nią wszyscy, nic więc dziwnego, że i pan Feliks zadurzył się w niej, a następnie zakochał bez upamiętania.
Zakochać się, nic łatwiejszego, ale nierównie trudniej było wzbudzić wzajemność. Trzeba było na to kogoś pokaźniejszego niż pan Feliks Drobisz, człowiek pełen zalet, pracowity, rządny, oszczędny, dobrze prowadzący się, ale tracący bardzo wiele na porównaniu z tymi, którzy skła-