Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.
—   59   —

„Szkoda!“ zakonkludował, ukrywając w tem jednem słowie myśl, którą chciał wyrazić.
„Nic jej się nie stanie“, rzekła na to Magda, biorąc się z zapałem na nowo do kijanki.
Ton, jakim wymówiła te słowa, dał poznać panu Ambrożemu, że tajemne jego intencye zostały zrozumiane. Sam nie wiedział, czy się z tego cieszyć, czy wstydzić.
Bądź co bądź, preliminarya zostały zawiązane, chociaż nie w taki sposób, aby był zupełnie z nich zadowolonym. Żeby się była choć obejrzała! Uraziła się, czy co?
Stał tak jeszcze czas jakiś, niepewny co ma dalej robić, gdy nagle usłyszał po za sobą w ogrodzie wesołe szczekanie Biża, faworyta i nieodstępnego towarzysza żony, co było wyraźną wskazówką, że i ona sama musi być gdzieś niedaleko.
Przeląkł się tak, jak gdyby był już złapany na najgorętszym uczynku; zaczął więc rejterować pomaleńku ze swojego obserwacyjnego stanowiska, co było tem konieczniejszem, że do prania poczęło się schodzić coraz więcej kobiet, w których to jego niezwykłe zachowanie się mogłoby wzbudzić jakieś podejrzenia. Zdawało mu się już nawet, że spostrzega złośliwe uśmiechy i dwuznaczne spojrzenia kumoszek; ażeby więc nie dać pola do domysłów tak im, jak żonie, która prawdopodobnie widziała go z ogrodu, wdział maskę najzupełniejszej obojętności. Szedł brzegiem stawu jak najwolniej, przystawiając czasem dla zbierania kamyków, któremi bawił się jak student, puszczając kaczki na wodę, ale nie obejrzał się już ani razu na Magdę, która w prostocie ducha nie domyślała się wcale znaczenia tych jego manewrów.