Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.
—   64   —

Były chwile, że gotów był dać za wygraną, ale zwyciężyła pokusa. Więc raz, gdy myszkując jak zwykle pod pozorem troskliwości o gospodarstwo, zobaczył męża Magdy w stodole pomiędzy młockami i przekonał się, że jej samej nie ma u roboty, zdecydował się na prawdziwy zamach stanu. Przyszedłszy do domu, zawołał chłopca ze wsi, pracującego przy ogrodniku, bo z domowych nikogo nie użyłby do tego celu, i rzekł do niego:
„Ruszaj mi zaraz do chałupy Maćka Graczyka zawołaj go tu do mnie.“
Gdy zaś chłopak puścił się ku wsi, odwołał go jeszcze i dodał unikając mimowoli jego wzroku:
„A jeżeliby go nie było w domu, to niech chociaż ona przyjdzie... tylko duchem, galop! — rozumiesz?“
To powiedziawszy, udał się do swojej kancelaryi, w której zwykł był udzielać posłuchań w sprawach gospodarskich i czekał pełen dziwnego niepokoju. Istotnie na początek i z samej uwagi na miejsce, w którym miało nastąpić spotkanie, nie mogło mu chodzić o nic więcej, jak o nawiązanie dobrych stosunków i skłonienie Magdy do wspólnego obmyślenia środków porozumiewania się w przyszłości. Ale z jakiej beczki z nią zacząć? jak działać? naciskiem czy dobrocią? nie wiedział sam, na co się ostatecznie zdecydować.
Bił się tak z myślami w najlepsze, gdy z sionki poprzedzającej kancelaryę doszedł jego uszu najprzód tupot bosych nóżek stąpających niekoniecznie lekko, a potem lekkie chrząknięcie. Zrazu doznał takiego uczucia, jak gdyby iskra elektryczna przebiegła po nim; potem otworzył drzwi zapytując: „Kto tam?“