„A! to ty“, rzekł następnie zobaczywszy Magdę i wpuszczając ją do kancelaryi, „to dobrze.“
„Wielmożny pan kazał wołać mojego“, zaczęła taż oddawszy zwykły pokłon, „ale go nie masz w chałupie; młóci na pańskiem, więc na to miejsce ja się zebrałam i przychodzę.“
„To bardzo dobrze... hm, hm... Słuchajno Magda“, zagadnął po chwili, robiąc minę surową, „jakże to będzie z tym jęczmieniem, com go wam pożyczył na przednowku... hę?“
„Z jęczmieniem?“ odrzekła Magda, „o jej! ady odrobim wszystko, jak się patrzy, ino niech wielmożny pan będzie jeszcze kruszynę cierpliwy.“
„Cierpliwy, cierpliwy... mnie się zdaje, że tej cierpliwości było już aż zanadto... i długoż to jeszcze ma być tego czekania?“
„O la Boga! toć już nie długo; przedzie chodzimy oboje do roboty, kiej ino nas zawołają; mamy już kwitów za tyla, że jak się zrachuje, to niewiela co będzie brakować. Już niech wielmożny pan będzie tak delikatny i nie napiera na nas.“
Tym słowom towarzyszył giest tak wdzięczny i spojrzenie tak wymowne, że pan Ambroży, który zrazu nie wiedział, jak przystąpić do rzeczy, nagle poczuł wielką determinacyę.
„Widzisz Magda“, odezwał się po chwili, zniżając głos, „hm, hm... trzeba ci wiedzieć, że ja dla ciebie gotów jestem zawsze zrobić to, czegobym dla nikogo na świecie nie zrobił — masz u mnie nietylko kredyt, ale... nawet mógłbym ci darować cały ten dług.“
Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —