Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.
—   66   —

„A to jak?“ zapytała patrząc nań zdziwionymi oczyma.
„No, tak... że nie będę o niego wołał... bo widzisz... ja cię tak lubię..“
„Wielmożny pan mnie tak lubi? i bez to inoby mi darował? akurat! przecież ja znowyk nie jestem taka głupia, żeby wielmożny pan kpił sobie ze mnie.“
„Ale ja wcale nie kpię, mówię na prawdę.“
„I tak za nicby pan darował?“
„No, jużci nie za nic... musiałbym wiedzieć, że będziesz mi za to wdzięczną.“
„Ady jabym za pana prosiła pana Boga dzień i noc.“
„To swoją drogą... ale... trzeba jeszcze, żebyś była dla mnie taką... żebym... był z ciebie kontent.“
„Ho, ho, ho...“ rzekła Magda tonem dającym poznać, ze się domyśliła o co chodzi, „i jakaż ja to mam być dla pana?“
„Chcesz wiedzieć?.... no, to czekaj, ja ci zaraz wytłomaczę...“ po tych słowach chciał się przybliżyć do Magdy, ale... najprzód napotkał zaporę nie do przebycia w postaci wyciągniętej ręki silnej, sprężystej, nieprzełamanej niby żelazna sztaba, z dłonią ściśniętą w kułak — następnie stracił formalnie głowę, gdy usłyszał nagle z niewielkiej gdzieś odległości szczekanie faworyta żony. Poczciwy Biżu! jak to dobrze, że ma zwyczaj odgrywania roli herolda swojej pani. Jego głos ostrzegł pana Ambrożego przed grożącem mu niebezpieczeństwem.
Odskoczył więc co prędzej od Magdy, ta zaś zapomniawszy o ukłonie należącym się na pożegnanie dziedzicowi, uderzyła we drzwi i sporym krokiem, ale bardzo