„A to niech pan gada tutaj, kiej pan ma gadać“, rzekła tonem świadczącym o spoufaleniu się z dziedzicem.
„Tu nie można“, odrzekł. „Patrz, idzie Majchrowa, nie trzeba, żeby nas widziała.“
Magda zabierała się do odejścia.
„No, przyjdziesz?“ mówił natarczywie.
Zdawała się namyślać, nareszcie uśmiechnęła się jakoś figlarnie i rzekła:
„Co ja tu mam przychodzić.... Abo to pan nie wie, gdzie nasza chałupa...“
I po tych słowach zniknęła na zakręcie, nie spojrzawszy nań nawet.
Rendez vous w chałupie! masz do dyabła.... na to nie był przygotowanym, o takiem ustępstwie z jej strony nie marzył wcale. Ciekawa rzecz, coby jej było szkodziło przyjść samej do niego, do ogrodu? Pomimo całej niecierpliwości, z jaką pożądał schadzki, wydawało mu się grubo niewłaściwem, żeby on, dziedzic, skradał się do chłopskiego mieszkania w nocy, pokryjomu, jak jaki złodziej... fe!... Spotkać się w ogrodzie, to zupełnie co innego, ale chodzić po chałupach!... Gdyby go tak kto zobaczył!...
Z drugiej strony miało to wszystko dla niego jakiś tajemniczy urok... przenosiło w lata młodości... przypominało podobne awanturki z czasów jeszcze kawalerskich... a ta Magda, w skutek jego nalegań, wpuszczająca go do swojego mieszkania, wydawała mu się stokroć jeszcze ponętniejszą... Zresztą, wszystko to dowodzi, że jest zwyciężoną i że pozbyła się ostatnich skrupułów.
Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
— 69 —