Przyjąć od niego od czasu do czasu jakiś podarunek, czemu nie? o jej! ma on aż nadto dla siebie, nie zuboży się przez to, a dla niej przy jej kłopotach gospodarskich znaczyło to tyle! Za to, jak się uśmiechnie do niego ładnie, to będzie miał dosyć — ale przyjmować go u siebie w chałupie? albo nawet chodzić na jakieś schadzki do pańskiego ogrodu? jeszcze czego! Jezu! gdzieżby ona się miała zgodzić na takie głupstwo. O męża nie chodziło jej nawet tak dalece; potrafiłaby mu zamydlić oczy, a wiedziała, że na to, coby mu pozwoliła widzieć, byłby cicho, żeby aby tylko mógł próżnować i mieć za co hulać — ale ludzie! adyć ona nie śmiałaby się pokazać na wsi, gdyby się takie rzeczy miały wydać.
Gdy tak sobie rozmyślała przed kominem, grzebiąc w popiele i zacząwszy mruczyć pacierz, dało się słyszeć najprzód zdaleka, a potem coraz bliżej szczekanie jakiegoś psa, tak jakby ten gonił coś lub kogoś, potem zaś prędkie lecz ostrożne skrzypnięcie drzwi prowadzących z sieni do izby. Zdziwiło to Magdę, a ponieważ w izbie było tak ciemno, że nie mogła dojrzeć przybysza, więc zerwała się na nogi i krzyknęła:
„Kto tu?“
„Cicho!“ rzekł przytłumionym i drżącym głosem pan Ambroży, „to ja.“
„Kto?“
„Ja, pan. Ale ciszej, bój się Boga, bo kto usłyszy: wszak tu przez ścianę mieszkają ludzie.“
Magda zlękła się ogromnie.
„Co pan zrobił najlepszego!“ zawołała żywo szeptem „niech pan idzie ztąd zaraz!“
Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.
— 72 —