„Nie kazałaś mi przyjść?“ rzekł pan Ambroży tłumiąc kaszel, którego dostał przez drogę.
„La Boga! to pan myślał, że ja tak na prawdę mówiłam...“
„Co! żarty ze mnie!“ zawołał na dobre urażony, bo zaczynał czuć całą śmieszność swojego położenia.
„Ady ja prędzejbym się śmierci spodziewała, niż że pan takie głupstwo... to dopiero!“
„Rób sobie co chcesz, ja ci się ztąd nie ruszę“, odezwał się na to z determinacyą, na którą trzeba było się zdobyć koniecznie, chcąc wyjść z fałszywej pozycyi.
„O mój Boże, mój Boże“, lamentowała Magda, „co ja teraz pocznę biedna sierota....“
„Czegoż ty znów beczysz“, zawołał pan Ambroży, usiłując pochwycić jej rękę.
„Niech mi pan da spokój; ja nie potrzebuję“, odrzekła, podnosząc głos i wyrywając mu się.
„Cicho bądź!“ mówił, zaczynając tracić głowę; ale nie było czasu na dalsze deliberacye, bo w tej chwili dał się słyszeć głos Maćka, mówiącego do psa, który odprowadziwszy pana Ambrożego, pozostał widocznie węsząc koło chałupy — a zaraz potem i on sam wszedł do izby, dawszy zaledwie czas dziedzicowi do wciśnięcia się w jakiś kąt.
„A czego ty tu przyszedł?“ rzekła Magda, oprzytomniawszy w jednej chwili, chociaż nie bez pewnego bicia serca, ponieważ nie wiedziała, co męża sprowadziło, „tak to stróżujesz?“
„Nie wiesz ty, co to gonił Kruczek Koziców aż do naszej chałupy?“ zagadnął Maciek nie odpowiadając na jej pytanie.
Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.
— 73 —