Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.
—   4   —

jąc się już niczego, coby mi mogło zakłócić spokój przy wsiadaniu, oddałem się swoim zwyczajem obserwacyom, na które miałem dobre pół godziny czasu. Robię to z upodobaniem, bo tak fizyognomie podróżnych i osób odprowadzających ich, jak epizody rozmaite wynikające z pośpiechu, nierozgarnięcia, żalu przy pożegnaniu i. t. p. przedstawiają nader wdzięczne pole do studyów. Nie mogę pojąć, dlaczego, o ile wiem, żaden z naszych malarzy rodzajowych i charakterystycznych nie wziął sobie za przedmiot do obrazu towarzystwa zebranego w sali oczekiwań. Co za materyał!
Dla mnie jest to widowiskiem, którego program urządzam sobie podług przyjętego raz na zawsze systemu: Mając czasu do woli, wychodzę najprzód na schody głównego podjazdu, przypatrując się fizyognomiom zajeżdżających. Wcześniej przybywający okazują cały swój spokój, bo są pewni swego i są to temperamenta podobne moim. Tacy sami pedanci i wygodnisie, zajeżdżają bez pośpiechu, wysiadają ostrożnie, mają czas nawet targować się z doróżkarżem i żądać reszty, jeżeli nie mają drobnych. Widoczny zysk, bo nie tak się dzieje z maroderami, których cała równowaga zakłóconą jest tem więcej, im dalej czas się posuwa: stają w doróżce, wyskakują z niej gorączkowo, wręczają doróżkarzowi należytość wyjętą zawczasu z portmonetki, a w razie protestacyi tego jegomości, dają mu, co mają pod ręką, albo uciekają do przedsionka i zostawiają go niemającego czasu nawet drapać się po głowie pod naciskiem stróżów porządku publicznego, którzy nie pozwalają mu się zatrzymywać! Często się zdarza, że pokrzywdzony automedon zjawia się następnie w sali oczekiwań, upatrując swego chwilowego „pana“, z którym