tworzyć jakiś modus vivendi z moimi prześladowcami. Czytałem, ale w głowie mi się kotłowało, wyobraźnia nasuwała ponure obrazy, a pomiędzy wierszami czytanej broszury majaczyły figury Szai Wuchermana, Mendla Flajszera, woźnego z sądu z pozwem w ręku, nareszcie delegata sądowego zesłanego na sekwestracyę; wszystkie te miłe osobistości tańcowały przedemną, szydziły śmiejąc się cynicznie, kłuły bezlitośnie spojrzeniami, w których nie było ani iskierki podnioślejszego uczucia, ubolewania nad rozpaczliwem położeniem bliźniego.
Z tych marzeń, które zaczynały już przechodzić w senność, zbudziło mnie skrzypnięcie drzwi, w których ukazały się dwie postacie. Jedną był mój niedaleki sąsiad pan Abraham Szczęsnodolski, dzierżawca Zabłotowic, drugą jakaś nieznana mi a zagadkowa figura. Nie słyszałem wcale kiedy zajechali.
Może to kogo dziwić, że mój sąsiad, dzierżawca wsi i nazywający się Szczęsnodolskim, miał imię zapożyczone ze starego zakonu. Było to rzeczą bardzo naturalną, ponieważ sam był starozakonnym. Ojciec jego, renomowany lekarz, człowiek wielkiej nauki, zwał się Glücksthal, ale chowając syna na obywatela a nie wyzyskiwacza kraju, w którym się urodził, dla niego wyłącznie, bo już prawie na łożu śmierci, postarał się na legalnej drodze o spolszczenie nazwiska.
Młody Abraham mówił jak najczyściej po polsku, był wysoko wykształcony, znał kilka języków nowożyt-
Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.
— 92 —