Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.
—   95   —

jąc silnie jego rękę, „jesteś pan prawdziwym obywatelem kraju.“
„Na tej drodze pragnę wytrwać“, odrzekł oddając mi uścisk i wpadając w patos, „ciężką jest ona i przykrą, jak każdy gościniec nieutorowany, ale dzieło, do którego pragnę wznieść podwaliny, wymaga poświęceń. Ufam, że w kole tutejszej inteligencyi będę miał sposobność zaczerpnąć sił, ile razy zadanie moje wyda mi się ciężkiem. Wszak będę mógł uważać się za sąsiada i dom pański znajdę dla siebie otwartym?“
„Ale panie Koziogórski, dobrodzieju! nie ma o czem mówić“, rzekłem, „zaszczytem to będzie dla mnie.... Istotnie... mieć takiego sąsiada... nie spodziewałem się... I dawno pan doktor jesteś w naszych stronach?“
„Od paru miesięcy.“
„Nic nie wiedziałem.“
„Obowiązki moje rozpocząłem od rzeczy najpilniejszej, to jest od zniesienia hajderów; że przetrwałem i pokonałem wzburzenie, jakie z tego powodu powstało, uważam to za cud. Dzieciom kazałem chodzić do szkoły miejscowej chrześciańskiej, religii zaś uczę ich sam.... po polsku. W tym także języku wyłącznie rozmawiam z moimi współwyznawcami, nie tolerując żydowskiego szwargotu, którego używanie jest nonsensem niczem nie usprawiedliwionym.“
„Panie doktorze!“ zawołałem znowu, „prawdziwie... jesteś pan... nie mam słów! misya pańska jest wielką,