Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

bardziej boleściwe, powstałe z nieprzejednanej różnicy usposobień i z tej obawy przed czemś niepojętem, co wisi nad głowami nas wszystkich — nad wszystkich nas głowami... Zmęczony kasztanek szedł stępa; tarcza słońca czerwona na różnobarwnem niebie, dotykała łagodnego wierzchołka zaoranej wyniosłości i gubiła się poza nim w morzu, gdzieś na krańcach widnokręgu. Jednolitą brunatność zbronowanych pól rozjaśniała różana barwa zachodu, zdało się, jakgdyby te spylone bryły zapotniały na chwilę krwawemi perłami znoju nieprzeliczonych oraczy. Od strony zrębu fura, zaprzężona w dwa konie, toczyła się spokojnie wzdłuż wyniosłości. W górze, nad naszemi głowami na tle błękitu, jakgdyby na falach oceanu, na wprost czerwonej tarczy słońca, zdawała się tryumfalnie wielka, ogromna, podobna do wozu olbrzymów, ciągnionego przez dwa wolno stąpające legendarne rumaki. Niezgrabny cień człowieka, który postępował obok końskiej głowy, odbijał się w pochyłem zwierciadle nieskończoności i przybierał bohatersko-dziwaczną postać. Koniec bata woźnicy kołysał się wysoko, w błękicie. Kennedy mówił:
Amy jest najstarszą z pośród licznego rodzeństwa. Gdy miała piętnaście lat, oddali ją na służbę do farmy New-Barns. Pielęgnowałem panią Smith, żonę dzierżawcy i zobaczyłem wówczas po raz pierwszy tę dziewczynę. Pani Smith, ładna