Takie wrażenie zrobił na nim okręt, który miał go wieźć do Ameryki. Płacz i krzyki rozległy się w około, gdy im kazano złazić po sznurowej drabinie w głąb tego czarnego gmachu. Znajomy mój spuszczał się na kolanach i rękach w śmiertelnej obawie, by nie wpaść w tę bezdenną otchłań wody pluskającej w dole. A gdy się znalazł we wnętrzu okrętu, rozłączony ze swym towarzyszem, zdało mu się, że serce w nim pęka.
Do wyjazdu namówił go jeden z trzech ludzi, którzy uwijali się po wszystkich małych miasteczkach w jego okolicy. W dnie targowe przyjeżdżali na chłopskich wózkach i zakładali biuro w oberży, lub w jakim żydowskim domu.
Jeden z tej trójcy nosił długą brodę i wyglądał bardzo poważnie; towarzysze zaś mieli czerwone kołnierze u surdutów i złote wypustki u rękawów, podobnie jak cesarscy urzędnicy. Siedzieli poważnie za stołem; a w przyległym pokoju umieścili przebiegłą maszynę telegraficzną, przez którą rozmawiali z cesarzem amerykańskim. Ojcowie trzymali się przy drzwiach, lecz młodsze parobczaki ciżbą zbliżali się do stołu, rozpytując o wiele rzeczy. Czy prawda, że w Ameryce płacą trzy dolary dziennie przez rok caluśki bez względu na porę? Czy prawda, że jest się wolnym od służby wojskowej?
Lecz cesarz amerykański nie chciał brać wszystkich. O nie! cesarz bardzo niechętnie się
Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.