Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

niemiecki, druzgocąc mu bok. Czy zatonął także, czy został uszkodzony, czy też uciekł, zatopiwszy okręt wychodźców, nikt nie wie; zniknął nieznany, niewidziany, fatalny i tajemniczy. Ze światłem dnia nie było śladu po nim i nawet krzyki i płacze, rozdzierające świat, nie wynalazłyby go, jeżeli istniał jeszcze gdzieś na powierzchni wody.
Czyn dokonany zupełnie bezkarnie i kradziona cisza po zręcznie spełnionej zbrodni, oto następstwa tej strasznej nocy, która swego czasu miała ponurą sławę.
Biedny okręt napadnięty z nienacka, nie miał nawet czasu na sygnały, nie było czasu na rozpacz, wicher niweczył wszelkie usiłowania dobicia do lądu. Zginął bez wrzawy. Przedziurawiony na wylot, zwalił się na bok, jak rozbita kłoda, a nazajutrz w świetle dnia widziano deski pływające po powierzchni wody. Przypływ morza zaczął wyrzucać szczątki rozbitego okrętu i kilka ciał topielców — najpierw wypłynęła mała, jasnowłosa dziewczynka w czerwonej sukience — znaleziono ją u stóp wieży Martello. W obrębie trzech wiorst od brzegu widne były całe popołudnie wychylające się z pian i chybocące w wodzie ciemne postacie z obnażonemi nogami — mężczyźni o prostackim wyglądzie — grubo-ryse kobiety i jasnowłose dzieci. Wyciągano ich sztywnych z wody i smutną, długą procesyą niesiono przed drzwiami „Gospody żeglarskiej“, by po-