Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

zgłodniały, drżący, nędzny i niedowierzający. Pojedzcie sobie, — rzekła Amy swym miękkim, nieśmiałym głosem. Dla niego stała się ona wówczas „dobrą, najmiłościwszą“. Pożerał dziko podany chleb i łzy padały mu na ciasto. Niespodzianie upuścił chleb, pochwycił jej rękę i wycisnął na niej gorący pocałunek. Nie przeraziła się ani trochę. Mimo strasznego opuszczenia, dobrze zauważyła, że był przystojny. Zatrzasnęła drzwi i wolno powróciła do kuchni. Opowiadała później to zdarzenie pani Smith, która drżała na samą myśl dotknięcia się tego brudasa.
Litościwy czyn Amy wrócił rozbitkowi życie, bo dowiódł, że i między tymi srogimi ludźmi trafiają się istoty dobre i tkliwe. Biedak nigdy o tem nie zapomniał.
Tego samego rana stary pan Sfafford, najbliższy sąsiad Smitha, przyjechał zobaczyć włóczęgę i tem zakończył odwiedziny, że zabrał go ze sobą. Rozbitek stał spokojny, potulny, oblepiony na pół zaschłem błotem, chwiejący się na nogach z osłabienia, podczas gdy dwaj panowie oglądali go, rozmawiając ze sobą nieznanym mu językiem. Pani Smith postanowiła siedzieć na górze aż do chwili, kiedy ten straszny łazęga nie opuści podwórza, a Amy przyglądała mu się, ukryta w głębi ciemnej kuchni; gdy wysilał się, by pojąć dawane mu znaki. Smith był niespokojny i pełen niedowierzania tłumaczył panu Sfaffordowi. „Niech się