Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

pan zastanowi! ten spokój to tylko podstęp, tak często robią waryaci!“ kilkakrotnie powtarzał przestrogi nawet wtedy, gdy Sfafford popędzał już swą kobyłę i ruszał z przed domu, usadowiwszy obok siebie biednego nędzarza, nawpół omdlałego ze zmęczenia i wyczerpania. Sfafford zawiózł go do domu a mnie wezwano jeszcze tego samego dnia. Gdym przejeżdżał obok domu Sfafforda, zacny staruszek kiwnął na mnie, bym się zatrzymał przed gankiem, a gdym to uczynił, z wielce tajemniczą miną szepnął: „Mam coś ciekawego, pokażę panu!“ I poprowadził mnie do małego budyneczku, oddażonego nieco od zabudowań dworskich.
Wówczas zobaczyłem rozbitka poraz pierwszy. W długim, wązkim pokoju nad wozownią, zupełnie pustym i czysto pobielonym, z maleńkiem, kwadratowem okienkiem, którego pęknięta szyba zasnuta była pajęczyną i kurzem, leżał na wznak na podścielonej garści słomy, okryty dwoma końskimi derami, wyczerpany do reszty czyszczeniem zabłoconego odzienia.
Krótki, zadyszany oddech, poruszający koce naciągnięte aż do podbródka i błyszczące, niespokojnie czarne oczy przypominały mi dzikiego ptaka schwytanego w sidła.
Gdym go badał, stary Sfafford stał cicho przy drzwiach, przesuwając, zwykłym sobie ruchem, końce palców po ogolonej górnej wardze. Dałem kilka zleceń, obiecałem przysłać butelkę