były miłe, miękkie, muzykalne — lecz w połączeniu z jego pałającem spojrzeniem — straszne — podniecające — różne od wszelkich kiedykolwiek zasłyszanych. Chłopcy z miasteczka przystawili ławkę, by przypatrzyć się nieznajomemu przez mały, kwadratowy otwór. Wszyscy zaś sąsiedzi zachodzili w głowę, co myśli począć z tym przybyszem stary Sfafford?
Stary Sfafford zaś chciał go jako osobliwość trzymać u siebie — nic więcej.
Staruszek wielce był szanowany w okolicy, lecz po cichu nazywano go dziwakiem. Opowiadano sobie, że dłużej, niż do dziesiątej siedzi i czyta książki i bez namysłu podpisuje kwit na dwa tysiące funtów szterlingów. Dumnym był wielce ze swego rodu i niewątpliwie, gdyby pana spotkał, opowiedziałby, jak to od trzystu lat w rodzinie Sfaffordów były grunta, ciągnące się aż po Darnford. Miał już osiemdziesiąt pięć lat, lecz nie wyglądał na tyle. Od pierwszego dnia mego przyjazdu w te strony do dzisiaj nie zmienił się ani na włos. Sfafford jest zamiłowanym chodowcą owiec i prowadzi szeroki handel bydłem. Musi być obecnym na wszystkich jarmarkach w okolicznych, odległych nieraz miasteczkach. Bez względu na pogodę jedzie pochylony nad lejcami, cienkie, siwe włosy zwijają mu się ponad kołnierzem ciepłego palta, a nogi otula starannie zielonym, spłowiałym pledem.
Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.