Rozbitek był w polu z pługiem, niedaleko od domu i zakręcając końmi w koło na nową bruzdę, zobaczył poprzez wyłom w bramie coś, co dla każdego innego człowieka o przeciętnym wzroku byłoby zatrzepotaniem się czegoś białego w kałuży, lecz on miał wzrok sokoli, dalekowidzący, który tylko wobec morza tracił swą zadziwiającą siłę, widział więc dobrze nieszczęście i bez chwili namysłu, bosy i wyglądający tak „zagranicznie“, jak tylko stary Sfafford mógł zamarzyć, zostawił konie na zakręcie, ku niewymownemu niezadowoleniu poganiacza, a sam skoczył naprzód, pędząc po zoranej ziemi z niewypowiedzianą chyżością i wkrótce zjawił się przed matką małej dziewczynki, oddał jej dziecię i oddalił się bez słowa.
Staw nie był bardzo głęboki, ale dziecko byłoby w nim zginęło bez wątpienia, zginęło marnie, zatratowane końskimi nogami, lub zaduszone lepkiem błotem.
Stary Sfafford w onej chwili chodził wolno po polu czekając, aż pług dojdzie w jego stronę, widział dobrze, co się stało i w milczeniu zawrócił do domu.
Od tego dnia dawano mu jeść w kuchni, przy stole i panna Sfafford po raz pierwszy przyszła, stanęła w progu i przyglądała się, jak robił szeroki znak krzyża przed jedzeniem. Od tego
Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.