dnia także stary Sfafford począł mu wypłacać regularnie zasługi.
Nie mogłem go krok za krokiem obserwować, lecz za każdym razem widziałem w nim nową jakąś zmianę — obciął krótko włosy, zaczął się przechadzać po wsi i swobodnie poruszać przy robocie. Dzieci nie wykrzykiwały już na jego widok i nie wyśmiewały biedaka. Poznał różnice między ludźmi otaczającymi go i przyzwyczaił do obyczajów miejscowych, długo tylko jeszcze nie mógł się pogodzić z ubóstwem kościołów, widząc zamożność tutejszych ludzi. Dziwiło go niewymownie, czemu zamknięte były cały tydzień, chyba nie w obawie przed złodziejami, gdyż nic w nich nie było do skradzenia. A więc dlatego pewnie, by ludziom zabronić częstej modlitwy. Rodzina proboszcza i on sam baczyli pilnie na obcego przybysza, panny przygotowywały grunt do nawrócenia go. Nie mogły go jednak oduczyć zwyczaju żegnania się przy każdej sposobności i jedyne, jakie zrobił ustępstwo, to było, że zdjął z szyi łańcuszek, na którym zawieszone były dwa mosiężne medaliki, wielkości sixpensa, mały krzyżyk i kwadradratowy szkaplerz. Zawiesił to wszystko na ścianie ponad łóżkiem i co wieczór słychać było, jak się modlił nieznanemi słowy, głośno, powoli, błagalnym tonem, tak, jak modlić się musiał jego ojciec, klęcząc każdego wieczora na czele gromadki
Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.