swych dzieci dużych i małych. Choć do roboty, tak jak inni, nosił parciankę, a w niedzielę stroił się w modne szarawary i kurtkę pieprzowo-solnego koloru, to jednak obcy ludzie zawsze oglądali się za nim na drodze. Wyróżniał się od innych. Wreszcie przyzwyczajono się do jego wyglądu, lecz nigdy nie nawyknięto do charakteru i zwyczajów. Jego szybki, lotny chód; ciemna cera; kapelusz natknięty na lewe ucho; zwyczaj przewieszania palta na ramieniu, jakby to był huzarski płaszcz; sposób skakania przez przełazy, to wszystko, choć było bardzo zgrabne, raziło poczucie estetyczne tutejszych mieszkańców. Żaden z nich nie leżałby w obiadowej porze na wznak w trawie ze wzrokiem wlepionym w błękit niebieski; żaden z nich nie szedłby przez pole, wywrzaskując przeraźliwe melodye. Słyszałem wiele razy jego wysoko nastrojony głos, płynący ze szczytu pagórka, na którym pasał owce — głos niby wesoły i swobodny jak śpiew skowronka, brzmiący jednak smutną nutą ludzkiej niedoli i tęsknoty — dziwnie rozbrzmiewał ten śpiew w pustem polu, gdzie jeno ptaki dotąd zawodziły. Przejeżdżając, zatrzymywałem się, by posłuchać. O tak! różny był od innych ludzi; niewinny sercem, dobry i usłużny; lecz tego nikt nie zauważył.
Biedak, żył, jak człowiek przeniesiony na inną planetę, niezmierna przestrzeń oddzielała go od
Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.