przemocą. Sądzę, że odczuwał on doskonale nienawiść tych ludzi, lecz nie okazywał tego, bo tak hardą miał duszę, jak wytrzymałe ciało. Jedno tylko wspomnienie morza przejmowało go takim nieokreślonym strachem, jaki odczuwa się czasem w złym, okropnym śnie. Dom jego daleko był poza morzem, do Ameryki jechać już nie chciał za nic, choć zawsze święcie wierzył, że tam kopie się prawdziwe złoto w czystem polu a każdy brać je może jedynie za trud schylenia i z niedowierzaniem uśmiechał się, gdym mu tłumaczył, że to niemożliwe. Do domu wracać nie chciał z próżnemi rękami, bo jakżeż — mówił z rozpaczą — wrócić, a tam na jego podróż sprzedali tatulo starą krowę, dwa osły i kawał pięknego gruntu. I oczy napełniały mu się łzami, odwracał je z bezgranicznym żalem od bezbrzeżnego, błyszczącego morza i rzucał się twarzą w trawę, łkając. Lecz czasem nasunąwszy z miną zwycięzcy kapelusz na lewe ucho, zdawał się naigrawać mej mądrości. Znalazł i tutaj swój skrawek złota w postaci serca Amy; bo mówił z głęboką pewnością „ona ma złote serce, czułe na ludzką niedolę“.
Wołano na niego Janko, wytłómaczył, że w jego języku to znaczy zdrobniale John. A że pochodził z gór i często powtarzał, że takich ludzi nazywają w jego kraju Góralami, nazwano go więc Góral — Janko Góral.
Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.