Nie wiem, jak długo trwałby ten stan naprężenia, gdyby nie niespodzianka ze strony Sfafforda, która zmieniła odrazu stan rzeczy. Staruszek uważał Janka za swego wasala i był przez niego uważany za pana i ojca, to też teraz, gdy chodziło o małżeństwo, Janko zgłosił się z prośbą do chlebodawcy i „panny“, jak nazywał surową córkę Sfafforda — o pozwolenie. Stary wysłuchał go spokojnie i kazał odejść, a później opowiedział córce, która niedosłyszała na jedno ucho, o co chodzi. Nie zdziwiła się wcale, tylko cierpkim, suchym głosem rzekła: „Tutaj nie dostałby żadnej innej dziewczyny“. Niewiadomo, czy to była jej myśl, czy też starego Sfafforda, dość, że w parę dni potem rozeszła się wieść, jakoby Janko otrzymał od swego dziedzica na własność chatę, którą pan dziś widziałeś i około morg gruntu. Willcox, jak zapewniał sam, z wielką przyjemnością wygotował akt własności, opiewający: „Przez wdzięczność za uratowanie od pewnej śmierci mej ukochanej wnuczki, Berty Willcox“.
Nic już nie mogło przeszkodzić ich małżeństwu.
Po ślubie wychodziła co dzień Amy zakochana naprzeciw niego na drogę, gdy wieczorem wracał z roboty. Widzieli ją ludzie, jak szeroko otwartemi, błyszczącemi oczami przeprowadzała go z daleka. A on szedł swobodnym krokiem, śpiewając ulubione swojskie melodye.
Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.