kominie kociołek buchający parą. Trochę bielizny dziecinnej suszyło się na sznurze.
W pokoju było ciepło, więc drzwi otwarto wprost na ogród.
Janko bardzo rozgorączkowany, leżał, mrucząc coś do siebie. Amy siedziała na krześle naprzeciw, odgrodzona stołem i wpatrywała się w męża swemi piwnemi, bezmyślnemi oczami.
Czemu nie leży na górze, na łóżku? zapytałem. A ona jąkając się i zacinając, odpowiedziała zawstydzona, że na górze nie mogłaby z nim być ciągle. Powiedziałem jej, co ma robić przy chorym i odchodząc, poleciłem raz jeszcze, by go przeprowadziła na górę, bo tu wieje od drzwi. Wówczas Amy załamała ręce, wołając z rozpaczą: Ja nie mogę, nie chcę, on ciągle coś mówi, ja nie rozumiem co? Spojrzałem na nią uważnie, widocznie to, co jej mówiono przed ślubem, a na co zdawała się być głuchą, teraz odezwało się echem w jej duszy i ona uwierzyła, że jest szaleńcem, gdy łuska rozmiłowania i zaślepienia opadła z jej oczu.
Co jemu jest właściwie? — szepnęła jakby obłąkana z trwogi. — Nie zdaje się być bardzo chory, nigdy nie widziałam, by ktoś podobnie wyglądał w chorobie.
Tak myślisz! — zawołałem oburzony — sądzisz, że udaje?
Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.