Strona:Józef Conrad - Janko Góral.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

zdziwiony jej milczeniem i nieruchomością, wreszcie zniecierpliwiony krzyknął: Wody, daj mi wody! Skoczyła na równe nogi, pochwyciła dziecko w ramiona i stała jak skamieniała. Zaczął do niej mówić, lecz te namiętnie wypowiedziane wymówki zwiększały tylko jej przerażenie. Przypuszczała, że mówił długo — prosił, dziwił się, skarżył, rozkazywał — wszystko bez skutku. Wreszcie wybuchnął gniewem i wściekłością. Usiadł na ławie w gniewie, a następnie zerwał się, jakby wcale nie był chory — tak opowiadała Amy. A gdy doprowadzony do rozpaczy, rozgorączkowany chciał się do niej zbliżyć, otworzyła drzwi i uciekła z dzieckiem. Słyszała, jak na nią zawołał dwa razy strasznym głosem i pędziła dalej... Ach, gdybyś pan widział strach w jej bezmyślnych, ciemnych oczach, ten strach, który ją zapędził owej nocy aż do chaty Fosterów.
Następnego ranka, gdym o świcie przejeżdżał tamtędy, wezwany do niebezpiecznie chorego, spostrzegłem Janka leżącego twarzą na dół w błocie i wiklinie wybrzeża.
Drzwi od chaty były rozwarte, woźnica pomógł mi go podnieść. Zanieśliśmy chorego na łóżko. Lampa kopciła, ogień wygasł na kominku i zamróź skapywała po żółtym papierze obicia. Amy! zawołałem głośno, lecz głos mój zdawał się gubić w pustce małego domku, jakbym krzyczał na pustyni.