Strona:Józef Grajnert - Dzielny Komorek.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

podjazd nieprzyjacielskiej konnicy. Dowódca kazał się im opodal zatrzymać i wysłał dwóch jeźdźców przed wrota; ci przybywszy tam kłusem, zsiedli z koni i próbowali otworzyć wrota, gdy groźne: „kto idzie?” zatrzymało ich zapęd. W miejsce odpowiedzi posłali dwa strzały w stronę słyszanego głosu i dwie kulki świsnęły około uszu naszego wiarusa. Rozgniewany napaścią wpadł nagle na parkan i dwoma pchnięciami bagneta położył trupem dwóch nieprzyjaciół. Na strzały przypędził cały oddział przed wrota, ale nasz Mazur nie czekając ich ataków, wymierzył karabin, strzał się rozległ i jeden z jeźdźców spadł z konia. Tu nagle księżyc skrył się znów za chmury i gruba ciemność całą okolicę zaległa. Nieprzyjaciel utraciwszy trzech ludzi, myślał, że ma równych sobie co do liczby, a może liczniejszych od siebie przeciwników, zachwiał się więc zrazu; lecz po chwili uszykowawszy się w szeregi na rozkaz dowódcy, dotarł do samych wrót, by się przemocą na podwórko wedrzeć. Nasz wiarus położył znowu najbliższego trupem, a potem wpełznąwszy pomiędzy wozy z nastawionym bagnetem oczekiwał mężnie dalszego natarcia. Po chwili namysłu, dowódca kazał dać pierwszemu szeregowi ognia na oślep pomiędzy wozy; rozległo się kilkanaście strzałów na które nikt nie odpowiedział. Rozjątrzeni żołnierze zeskakują z koni i z groźnemi okrzykami przyskoczyli do wrót, z poza których rozległ się nowy strzał i przeszył pierś najśmielszemu z napastników. Nie pomogło gwałtowne natarcie na wrota, bo to zatarasowano mocno oparły się gwałtowi, a z poza wozów obrotny Mazur zadawał śmierć i rany następującym. Już kilku rannych obok czterech trupów tarzało się we krwi własnej, już i dzielny karabinier upadł na siłach, bo kilka razy od kul był ranny, gdy szturmujący żołnie-