i umierać nie mogła spokojnie. Jutro mnie wygnać mogą, jam jak palec jeden w świecie, sierota!
Gospodarz u mnie!
Gospodarstwo to było ladajakie; Stach zaglądał tylko, rozpytywał, a niczego dla siebie nie tknął. Swojem żył, dach tylko cudzy mając nad głową i czeladzi nie dając się rozpuścić.
Biskup Gedko, który do zgonu nim się posługiwał, wiedząc kogo mieć będzie następcą po sobie, tajemnicę Stacha i jego samego mu powierzył. Miał więc wstęp do Pełki taki, jak do poprzednika. Jemu powierzone było śledzenie spraw Kietlicza, wywiadywanie się o Mieszkowe stosunki w Płocku i Wrocławiu, on oznajmił pierwszy o podstępie, którym chciano opanować Leszkową dzielnicę, starego Żyrę okłamawszy.
W ciągłych tych potajemnych włóczęgach, Stach nabrał do nich smaku, już mu ich niemal do życia było potrzeba. Gdy nie miał kogo śledzić, za czem jeździć, gdzie się podkradać; tęskno mu było, niepokoił się. Pozawiązywał różne stosunki w Poznaniu, Płocku, na Szlązku, w Gnieźnie, miał wszędzie swoich ludzi i, jak zwał, swe języki.
Trzeba było podsunąć się, aby naocznie przekonać się o skupiających siłach, dopytać co Mieszek mówił, za czem Kietlicz się uganiał, posyłano Stacha lub on sam się wyprawiał i nigdy nadaremnie nie wrócił. Oskarżano go czasem, że zbytnią miał trwogę, lecz w końcu okazywało się zawsze, iż przepowiedział co się stać miało.
W Krakowie, po latach tylu nadaremnych usiłowań, już sobie te wieczne odgróżki Mieszka lekceważono, ale Stach stał niezmordowany na czatach.
Życie prowadził, jak sam powiadał, pokutnicze, którego chwili dla siebie nie miał. Smutny chodził i zapracowany. Jagna, do której się przywiązał, przyczyniła się jeszcze do zatrucia go.
Dopóki się do niej nie zbliżył, czasem jeszcze
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/013
Ta strona została uwierzytelniona.