Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

prawowitego pana swojego, usługiwał mu i rad był choć pomówić z nim o Jagnie. Nie śmiał on wyznać, jak mu gorzkim był los jej; myślał, że wyswata ją za Stacha i zawiezie kiedyś do domu.
Tego, co się tu działo, nie lubił, brzydził się tem, bolał czując, że się to źle skończyć musi. Rzadko mu się trafiało to szczęście, by chłopię przybiegło pozwać go do pani. Stary pośpieszał natychmiast, ale rozmowa z Jagną krótko zwykle trwała. Hreczyn powracał do dworku smutniejszy jeszcze.
Stacha już tak prawie kochał, jako panię swoję, tęsknił i za nim, nie mogąc pojąć, za czem nieustannie się włóczy, na co się przydały te wycieczki, z których, oprócz pokaleczonych koni i znużenia, innego skutku nie widział.
Gdy kilka dni miał wolnych w Krakowie, co się rzadko trafiało, używał ich Stach na to, aby się na biskupim dworze rozpatrzeć i rozsłuchać, a czasem pójść do Juchima, który dotąd dotrzymywał wiary i zdawał się Kaźmierzowi życzliwy. Prawda, że mu się z tem nieźle działo, bo pieniądze kował.
O Mierzwie wcale jakoś słychać nie było, oddał się całkiem Mieszkowi i nawet już w Krakowie pokazywać się nie śmiał, ani wiernego udawał. Nie dziwił się temu Stach, ani nad stratą bolał bardzo.
Właśnie powrócił był z Poznania, dostawszy tam języka, który go znów napełnił trwogą i zaniósł biskupowi Pełce wiadomość, że część ziemian krakowskich miała już zmówiska z Mieszkiem. Wypadło mu dla dośledzenia tych zdrajców zapukać do drzwi Juchima. On znał najlepiej wszystkich.
Dworek żyda bardzo był teraz urósł i rozszerzył się, a że mu nic nie groziło od Kaźmierza, mniej się teraz z zamożnością taił gospodarz.
Zwykle gdy Stach przybywał, odźwierny zobaczywszy go, natychmiast mu z poszanowaniem drzwi otwierał. Tym razem uderzyło go to, iż za wrotami