po wyglądnięciu okienkiem, zawrzało, zaszumiało, szeptano długo, nim się furta otwarła.
Nie mając jednak podejrzeń żadnych, Stach wszedł szybko do izby gościnnej, w której zwykle Juchima znajdował.
Tu go nie było.
Na stole wino stało i jakieś słodycze, kubki niewypróżnione, a na jednem siedzeniu leżała zapomniana czapka. Uderzyła ona Stacha swą dziwną powierzchownością, nakształt zawoju czarnego; przypomniał sobie, że w takiej właśnie Mierzwę dawniej widywał. Aleć kołpaków podobnych po świecie wiele być mogło! Dziwniejszem wydało mu się, że ztąd ktoś przed nim uszedł — czego zastawa niesprzątnięta ze stołu dowodziła.
Juchim wnet nadszedł witać gościa, lecz pomięszany widocznie, blady, tak, iż odrazu poznać po nim było można, że coś w sobie taił...
Stach pochwycił ową czapkę i podnosząc ją, a potrząsając, zawołał:
— A to co? gościa mieliście, który się skrył przedemną?
Juchim obaczywszy owo lice odrętwiał, ręce złożył, wargi mu się trząść zaczęły.
— Tylko nie kłam! — rzekł Stach. — Wiem, czyja czapka, bom ją nie jeden raz widział na niepoczciwej głowie Mierzwy.
Juchim usłyszawszy to imię, krzyknął przeraźliwie, głowa mu na piersi opadła. Widząc pomięszanie Stach dodał nakazująco:
— Jeśli on ztąd ujdzie, ty mi odpowiesz za to!
Juchim stał tak osłabły, iż się za stół musiał pochwycić, aby na nogach utrzymać. Błagające oczy zwrócił ku mówiącemu.
— Mówię ci — dodał Stach — tu jest Mierzwa. Znam go nadto, abym uwierzył, że on tu dla zabawy przyjechał. Toć prawa ręka pana Kietlicza, wroga naszego. Jeżeli przybył, to za jego rozkazem i, szyi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.