Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/019

Ta strona została uwierzytelniona.

— Że się wykłamać potrafisz, to wiem — odezwał się Stach. — Sługa Mieszka! a pocóżeś tu? aby mu jednać przyjaciół i siać zdradę! Sameś przyznał!
Juchim! — zwrócił się do żyda — ty mi odpowiadasz za niego; jeżeli ujdzie, dasz głowę. Ja idę po straż. Mówić z nim stracony czas, na gałąź niecnotę!
Juchim ręce splótłszy na piersiach, drżał, Stach zwrócił się do progu.
— Miłościwy panie — odezwał się sędzia — mnie życie drogie, ja powiem wam wszystko...
— I zaprzysiężesz fałszywie — wtrącił Stach — a potem powiesz, że przymuszona przysięga nie waży!
Mierzwa głowę spuściwszy, mruczał coś, Stach chciał już wyjść, pochwycił go za połę.
— Miłościwy panie! zlituj się, ja mam żonę i dzieci!
— Żonę i nie jedną — rzekł Stach — miałeś ich tu trzy czy cztery na odmianę, nie licząc tych coś musiał w Poznaniu przysposobić.
Jęknął Mierzwa. Juchim ręce załamane trzymał przed Stachem, mówić nie mogąc, błagał go oczyma.
— Po coś przybył? — zagrzmiał Stach.
Mierzwa myślał chwilę.
— Po co? — odparł burkliwie — wasza miłość wiesz. Jestem sługa Mieszka, przyjechałem mu jednać ludzi, alem, klnę się! nie widział nikogo, z nikim nie mówił, nie robił nic... Tu na nas nikt spojrzeć nie chce.
Z wzgardą popatrzywszy nań, Stach odchodził znowu, gdy Mierzwa jak długi padł mu do nóg.
— Życiem daruj! zrobię co chcesz! — zawołał — życiem daruj!
— Nic od ciebie nie potrzebuję — odtrącając go, rzekł Stach.
Wtem Mierzwa nagle, jakby mu jakaś myśl przyszła, wstał i począł mówić prędko:
— Juchim da za mnie porękę, żem ja tu nic nie