ziegłów. — Ludzie mu gorzej psów służą. Pan Bóg zdaje się go próbować. No, i jak Bóg miły, Kaźmierz przez te swoje relikwie, świętych nabożeństwa poprostu siłą Bozką odgania wszystko. Już nie mogło być nic większego, jak owa syna cesarskiego Henryka wyprawa w trzydzieści tysięcy ludzi na Kaźmierza.
— Prawda! — rozśmiał się Drogut — i pięknie się skończyła! gdy Henryk na owem probostwie odpoczywając, co się pod nim zawaliło, ledwie sam w oknie siedząc z Arcybiskupem Mogunckim ocalał, a Turyngskiego Landgrafa i innych panów ledwie żywych za uszy wyciągnięto z kloaki, w którą wpadli...
— Czyste czary! — podchwycił Sędziwój — bo ledwie się z tego gnoju dobyli, na drodze znowu od dzwonów zostali pobici, co im się zerwawszy, na głowy pospadały.
— Że nieszczęśliwy Mieszek, to prawda — potwierdził drugi — ale i Kaźmierzowi, jak temu dzbanowi co długo do wody chodzi, w końcu się urwie ucho.
Wielka większość przytomnych powitała przepowiednią śmiechem wesołym.
— Z Leszkiem młodym albo nie mądrze sobie postąpił, nie przebiegle, namówiwszy starego bałwana Żyrę, że mu Płock zdał i wymógł zapis. Już zamki wszystkie miał w ręku.
— A długoż je trzymał? — spytał Drogut.
— Na Mieszku jakiś przeklon cięży! — szepnął inny, wzdychając.
— Nieprawda — odparł Dobrogost. — Już przez to samo, że po tylu nieszczęściach nie stracił otuchy, dowód stawi, iż siłę w sobie czuje...
— A na Kaźmierza już Pan Bóg zaczął zsyłać przestrogi, i jemu się już nie wiedzie — mówił Śreniawa. — Piękne chłopię, najstarszego syna stracił tak marnie.
— O tem to jakoś różnie ludzie mówią — odezwał się głos z kąta.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.