Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

Więc zdumiony wielce, postąpił krok dalej, kędy spoczywał Szczepan święty, a oto od grobu jego dał się słyszeć głos: — Nie dawajcie mnie na nowe kamienowanie porywczością narodu tego, który i na świętych swych i błogosławionych i ukochanych gotów miotać głazy, gdy nim szał owładnie, choćby jutro miał o przebaczenie błagać.
Gdy coraz bardziej strwożony Lucyusz, dalej jeszcze krok postąpił i spojrzał kędy leżały kości żołnierza-męczennika Floryana świętego, wysunęła się z grobu ręka jego i dał się słyszeć głos: — Dajcie mnie im za patrona, pójdę do ziemi ich, gdzie nieustannie płomienie gasić potrzeba, aby ich nie pochłonęły.
A tak dostał się nam mąż rycerski Floryan święty, który zaraz na wstępie do grobu swojego cud uczynił. Albowiem, gdy z wielką czcią prowadził zwłoki biskup Gedko i książę, wóz z niemi zatrzymał się na Kleparzu, gdzie święty chciał mieć kościół wystawiony pod zawołaniem swem, który mu też tam wzniósł Gedko i złożono w nim rękę tę świętego, co się ku naszej ziemi wyciągnęła litościwie.
Milczeli wszyscy słuchając opowiadania, aż Sobek z Koziegłów przerwał zasępienie długie, które po niem nastąpiło.
— Na Boga, ani na Świętych Jego się nie porywamy. Gdyby tak przyszło lękać się wszystkiego, nicby już człowiek nie począł. Czas, byśmy o sobie pomyśleli; Pełka i brat jego, a cała gromada ich zauszników obrócą nas w chłopy i niewolniki.
Pytaliż się oni kogo o tę na Ruś wyprawę? Słowa nikt nam nie rzekł, posyłają wici, słuchaj, pod gardłem.
— Tych Węgrów i Rusi naprawdę aż pod gardło mamy — odparł drugi z Koziegłów — niech już będzie co chce, a bronić praw swych musimy. Gdyśmy tu z Sandomirza prowadzili Kaźmierza, lepszegośmy się w nim pana spodziewali[1]

A oto zaraz w Łęczycy okazało się, żeśmy nie dla

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki na końcu zdania.