— A! zła godzina! — rzekł Kietlicz — zła godzina! Ale nie takeśmy już przebyli i przeżyli, nie ma czego rozpaczać — tylko ostrożnie dalej! westchnął — Mierzwę mi wzięto!
Mierzwa znanym był braciom z Tęczyna i innym wielu z czasów sędziowskiego urzędu, jako człek bystry i mądry, zasmucili się wszyscy.
— Gdzie? jak? — przerwał Sobek — pewnie do bab polazł, bo podwikę nadto lubi!
— Nie! — mówił, ożywiając się Kietlicz — licho nadało, do starego druha do Juchima wstąpił, a tam go niepoczciwy człek, niejaki Zabór, co mi już kością stoi w gardle, bo go na mej drodze wszędzie pełno — człek co mi się jak wąż z rąk wymyka — pochwycił i ujął!
— Gardło mu wezmą! — smutnie szepnął Dobrogost.
Kietlicz głową potrząsał.
— Może się nie dadzą — rzekł. — Gdzie dwu takich w sprawie jest, jak Juchim i on, nie może być, żeby się nie ratowali. Jeden ma rozumu dużo, drugi pieniędzy.
Tarł czoło Serb i stękał.
— Mnie uchodzić trzeba — ciągnął po chwili. — Krótko się rozmówmy. Na zamku trzeba ludzi kilku zyskać, aby było komu wrota zawczasu otworzyć. Jak tylko wyciągną na Halicz, dawajcie nam znać, w pogotowiu stać będziemy na szlązkiej granicy, wpadniemy jak piorun na Kraków.
— Nie wiecie, kogo Kaźmierz zostawi tu? — spytał Sędziwój.
— A no Pełkę biskupa, pewnie z bratem Mikołajem, tych dosyć. Nie lękali się dotąd nas... nie widzieli nic...
— Mikołaj w Krakowie — przerwał Dobrogost — twardy człek i obrotny — to źle!
— Bez ludu, co on wart? — odparł Kietlicz. — My z dobrą wpadniemy gromadą. Mieszek niedawno
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.