Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chcę ujmować Mieszkowi — tłumaczył się Goworek — zestarzał stary, a za nim Kietlicz stoi, ten nie śpi!
— O Kraków lękasz się? — zapytał książe śmiejąc się.
— I o Kraków i o ziemię krakowską, która stać będzie otworem.
— Za nic że liczysz Mikołaja, który za wielu stanie? Ten ci tu na straży będzie!
Spuściwszy głowę zamilkł Goworek. Po chwili Chmara się odezwał tonem sobie niezwykłym.
— Ci co od Wielkopolski przybywają mówią, że tam bardzo wojenno wygląda.
— Nie przeciw mnie! spokojny jestem — rzekł książe.
— Jak skoro wasza miłość spokojną, nam się niepokoju ukazywać nie godzi — zamknął Goworek.
Na wiosnę się zbierało, wyznaczono dzień wyjazdu. Książe duchownych prosił o nabożeństwo i błogosławieństwo na drogę. Wszyscy posmutnieli, gdy się czas wyruszenia zbliżył, nawet ci co wyprawie nie byli przeciwni. Goworek, choć ostrożnie przypomniał, że zamku zupełnie bezbronnym zostawiać się nie godziło. Odpowiedział mu książe, składając wszystko na wojewodę Mikołaja, ale przyjaciel na imię to głową potrząsał.
— My tu zostaniemy — rzekł — z tem co W. Miłości najdroższe, z księżną panią i dziećmi, więc się troszczym. Za złe nam nie bierzcie.
Podał mu rękę Kaźmierz uśmiechając się, Goworek ją ucałował.
— Gdy wy tu z niemi, jam o moje skarby spokojny dodał.
Wieczora odjazd poprzedzającego wcześniej się z zamku zwykli biesiadnicy rozeszli, Wichfried towarzyszył panu do sypialni. Był on zawsze tym druhem co dawniej, choć od czasu zerwania z Dorotą zaufania wiele postradał. Śledził tak dobrze Kaźmierza, iż