śpiewów i pląsów przechodził, w których gospodyni zawsze przodowała. Niemiec widując ją tak wesołą, wmawiał, że juści Kaźmierza zapomnieć musiała, naówczas marszczyła brew, zacinała usta i odpowiadała:
— Obaczysz!
Lata płynęły, a osobliwa ta niewiasta trzymała się zawsze młodo, na podziw świeżo i rzeźwo na umyśle. Z latami zdawało się jej przybywać zuchwalstwa i gorączki do ladajakich rozrywek. Najszaleńsza myśl się jej jęła, byle coś cowego[1] w niej było. Dostać się nie mogąc do murowanki, Dorota czasem puszczała się w okolicę, stawała niemal pod oknami na widoku, tak by ją Jagna mogła zobaczyć i palcami wskazując na okna, ruchami różnemi ściągając oczy na siebie, dokuczała nieprzyjaciółce.
Jagna ani się sromała, ani tych wyznań unikała. Gdy ją Dorota zastała w oknie, nie uciekała przed nią, zasiadała całą twarzą do niej obrócona i spokojem swym urągała Dorocie. Była to wojna niema, ale zajadła.
Wieczorem książe wszystkich odprawiwszy, ze Smokiem, który przy koniach czekał za bramą — ruszył za Wisłę. Rzeka stała jeszcze lodem, choć już puszczać zaczynało. Kaźmierz nie uląkł się ani kruchych lodów, ni płonek rybaczych — ruszył na drugą stronę. U wrót po uderzeniu pana poznawano, otwierały się natychmiast.
Na górze czekała zawsze Jagna z lampką w ręku, bo czuła gdy pan przybędzie. Szli potem we dwoje do jej izby, gdzie zimą ogień płonął i stół był nakryty. Tu siadali oboje, i jakby nie wczoraj, ale tylko co przerwana rozmowa, rozpoczynała się znowu. Tym razem książe przybywał smutny.
— Ej! gołąbko ty moja! — zawołał — kiedy ja do ciebie powrócę? Wszak ci to wyprawa za pasem, a ja... z pożegnaniem!
— Wiem — odpowiedziała Jagna spokojnie. —
- ↑ Błąd w druku; powinno być – nowego.