Wyprawy ja się nie boję, Bóg i święty patron ustrzeże. Tego co się tu zostaje, to się lękam.
Jagna od Stacha przez Hreczyna miała wieści.
— A czegóż się ty tu boisz? — spytał książe. — Mieć będziesz opiekę, o tom się starał.
— Mnie jedno widmo prześladuje. Mieszkowe — odezwało się dziewczę. — Mówicie, że mi się to śni; sny tych co kochają, próżne nie są. Dusza czuje co ukochanemu zagraża.
— Wszystkim bo wam Mieszek na myśli — rzekł obojętnie Kaźmierz. — Bodajbym straszniejszego nieprzyjaciela nie miał! Cóż on może?
— Co? a no i Kraków ci wziąć! — zawołała.
— Zważajże ty, dzierlatko moja złota — rozśmiał się książe — że go sami ziemianie moi ztąd wygnali, nie chcieli go, a mnie przymusili bym tu siedział.
— O, królu ty mój! — odparła Jagna — albo wy ludzi nie znacie, albo ich na swe podobieństwo wyobrażacie. Ci co kochają dziś, jutro nienawidzą.
— Nie dałem powodu! Bóg świadek! — rzekł książe.
— A bez powodu nienawiści nie ma? — poczęło dziewczę. — Gdy mu serce żółcią zapłynie, człek sobie powód wyszuka. Wszak ci już mówią.
Tu się wstrzymała, spojrzała, smucić go nie chciała.
— Śmiało, Jagno! co mówią?... — podchwycił książe.
— Mówią — ciągnęła dalej — ot tak, że mając iść na wojnę, książe Rady nie pytał, mówią, że wojewoda Mikołaj bardzo sobie dumnie poczyna, mówią, że pan krwi ziemian nie lutuje, mówią, że Ruś tego nie warta!
— Jam to wszystko słyszał — rzekł Kaźmierz — Goworek mi to powiada, rycerstwo ciągnie z okrzykiem, a Miklasza poczciwego słuchają jak dzieci, z Rusi łup nie do pogardzenia przywożą: i pawołocze i futra i srebro i złoto.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.