z sobą wziąwszy. Wrota były zaparte; gdy się do nich dobijać zaczęto, nierychło i niechętnie otwarła służba. Sam Juchim nie pokazał się. Ludzie pomięszani, dopiero groźbą wyłamania zastraszeni, wpuścili oznajmując, że pana nie było, bo od dwu dni wyjechał do Wrocławia, gdzie wiadomo było, iż monetę kuł.
Pomimo to Stach wszedł, dom cały trzęsąc i rozpatrując, wśród jęku i płaczu niewiast i dzieci. Nie znalazł ani Juchima, ani skarbów jego.[1] które chciał zabrać dla księcia. Że się one ukryte gdzieś znajdować musiały, bo wywieźć ich nie było czasu, wiedział Stach dobrze, lecz żadne groźby na ludziach ukazania wymódz nie potrafiły. Dom strażą obstawiwszy, poszedł Stach do starosty Warsza, ale i tego dawno w domu nie było. Rodzina zaklinała się, iż nie wie, gdzie się znajduje.
Zasiadł potem, czatując na kupców na gościńcu u wrót miejskich — i czekał. Dzień, wieczór, noc i drugie tyle czasu zeszło — Niemcy nie przybyli. Wytrwał jednak na stanowisku, nie wiedząc, że kupcy obawę mając do Krakowa jechać, zawrócili naprzód do Tęczyna i tam zdawszy pisma wszystkie, sami w inną udali się stronę.
Stało się, czego Stach przewidzieć nie mógł, — a gdy po próżnem oczekiwaniu, nie pochwycono zapowiedzianych, wojewoda człek prędki, Stacha za kłamcę poczytawszy, w pierwszym gniewie do więzienia go chciał wtrącić.
Biskup się temu oparł, gdy ponowiwszy przysięgę, Stach uroczyście zaręczył, iż prawdę mówił, której blizka przyszłość dowieść miała. W rozpaczy po tym sporze z wojewodą, Stach, choć mu groziło niebezpieczeństwo, gdyby go Kietlicz pochwycił, zapomniawszy o sobie, nie chroniąc się na zamek, dzień cały przeleżał we dworku, straciwszy do wszystkiego ochotę.
Pamięć o obowiązku i pokucie nierychło wzięła górę i znękany zwlókł się z pościeli. Potrzebował
- ↑ Błąd w druku; zamiast kropki powinien tu stać przecinek.