W mieście wymiatano śmiecia zimowe precz, ażeby je wiosenne wody z sobą wzięły, a spoglądano ku zamkowi, bo się tam działy rzeczy dziwne. Gdy książę wyjeżdżał, zamek stał otworem pusty, teraz wojewoda gotował go jakby do wojny. Lud pędzono do środka, żywność zwożono jak na oblężenie, ruch był, gwar i krzątanina. Śpieszono dniem i nocami. Robiło się niektórym trwożno, drudzy śmieli się wołając, że obawiać się nie ma czego. Tak dnie mijały.
Aż jednego rana ziemianie z okolic zbrojni wielkiemi tłumami poczęli wjeżdżać do miasta, a wprost się na zamek kierować. Tam znaleźli wrota zaparte, wojewoda Mikołaj czuwał. Rynek stał już pełen koni i ludzi, między przybyłemi na czele dwóch braci było z Tęczyna, dwu braci z Koziegłów i Śreniawa z Proszowic.
Zobaczywszy ich zamięszanie, pomiarkowali zaraz, że nie dla Kaźmierza przybywali, ale przeciw niemu. Nie śpieszyli do zamku, gdy go zobaczyli zawartym czekali. Coraz to nowe zawołanie, nowa chorągiew, nowy znak, nowe hasło wciągało do miasta. Ludzie się powoływali wedle obyczaju. Starża! Śreniawa! Koziegłowy! różnemi wrotami wchodzili Bogorje niektórzy, Różyce i inni tak, że z zamku patrząc, naliczono siedemdziesiąt znaków. Niektóre z nich były szczupłemi garstkami i rycerstwo to nie miało zbroi dobrych, oprócz przedniejszych, co świecili, reszta po małych, ubogich dworach zebrana być musiała.
Jechało to naprzód długo, bezładnie, kupiło się, aż kilku konnych nadbiegło z okrzykiem:
— Idą! idą!
Ruch stał się wielki. — Idą!...
Ulicami poczęły już wciągać wojska Mieszkowe, które po odzieży i znakach łatwo odróżnić było. Na czele pierwszych jechał młody Bolko syn Mieczysława, chłopak dzielny, wesół i rycerskiej postawy,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.