obawiano zdrady. Dopiero gdy się straże Kietliczowe oddaliły, furtę trochę przemknięto i wpuszczono ks. Lamberta z klerykiem. Straż, która z nim przybyła, pozostała oczekując powrotu.
Na zamku znalazł scholastyk lud w gotowości, rozstawiony po wałach do koła, bo się lękano, aby z którejkolwiek słabszej strony nie kuszono się wtargnąć znienacka. Sam wojewoda Mikołaj we zbroi z toporkiem w ręku ustawiał i porządek czynił. Zobaczywszy Lamberta, podszedł ku niemu, domyślając się z czem przychodził.
— Idźcie do biskupa — rzekł — ja zamku poddawać nie myślę do ostatka. W śmierć Kaźmierzową nie wierzę, zdradą ona jest i łżą. Warsz łotr, przechera miasto poddał, my bronić się będziemy.
Jakoż przygotowania widać było ogromne. Znoszono i ściągano na wały kamienie, drzewo i koły i co gdzie było na zamku dawniej przysposobionego na obronę, wideł, głazów, kół zębatych, narzędzi różnych i ciężarów. Ludu wojennego było mało, ale do obrony pod kilku dowódzcami, każdy się nadawał, kto ręce miał. Wojewoda wcale się nie uląkł, a zajadłością największą pałał przeciwko zdrajcom szczególniej Warszowi.
— Gdy da Bóg, książę wróci, ten mi głowę da! — wykrzykiwał.
W samą porę jeszcze Stach się też na zamek był schronił, boby go w mieście zemsta nie minęła.
Jakoż zaraz po otwarciu bram, Juchim, który się go obawiał, na dworek jego naprowadził ludzi. Przetrzęśli go, po wyżkach, na strychach, w lochach szukając i nie znaleźli nic, oprócz czeladzi, która o niczem nie wiedziała.
Grabić też niewiele co było.
Stach tymczasem na zamku był prawą ręką Mikołaja, i kaftan a zbroję przywdziawszy, biegał po wałach znużony. Znając Mierzwę i przebiegłość jego,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.