dworku, a teraz strach ją pędził, że wprost pominąwszy tylko wojsko wciągające do miasta, przez ogrody i ciasne zaułki, poleciała do niej. Na przedmieściach podtenczas pusto było, bo lud wszystek się zbiegał, gdzie tłum widział. Gdy zdyszana, blada, w sukni obłoconej, rozpuszczonej, na pół obnażona przybiegła Dorota do Czechny, zastała ją samą jedną w progu, przysłuchującą się oddalonemu gwarowi. Nie widać po niej było trwogi ni pomięszania. Zobaczywszy wdowę, namarszczywszy się i w chude, pomarszczone ręce plasnęła.
— Na Boga miłego, Czechno, matko ty moja, ratuj! — zawołała Dorota. — Bracia mnie pochwycą, jam zginiona.
Nic nie mówiąc, głową wahając, Czechna ją do izby wprowadziła.
— Czy ty im teraz w głowie? — odezwała się (bo wszystkim ty mówiła). — Nie rychło mieć będą czas gonić za tobą!
— Ukryć mnie musisz!
— Gdzie? tu? u mnie? — odparła śmiejąc się Czechna — a toć to targowica? drzwi się nie zamykają. Wszyscy teraz wiedzą, że Czechna wam posługiwała, to gdzież, jeśli nie tu szukać cię będą!
Dorota zanosiła się z jęków i płaczu; stara patrzała obojętnie, dając się jej wyszlochać.
— Oni mnie zamkną w ciemnicy! oni głodem zamorzą! — wołała Dorota — co chcesz dam, ratuj!
Upadła przed nią na kolana, ręce złożyła i powtarzała — ratuj!
Czechna wciąż potrząsała głową. Namarszczona myślała tak długo, w końcu nic nie mówiąc, z kąta chustę wzięła ogromną, którą się zwykła była wychodząc okrywać i skinęła na Dorotę. Ze dworku ścieżyna wydeptana prowadziła kręto między wiśniowe krzaki i drzewa, nie widać było dokąd. Czechna szła przodem milcząca, Dorota oglądając się trwożnie za siebie, bo wrzaski z miasta aż tu dochodziły, biegła
Strona:Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom IV.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.