potrącając ją, nagląc, chcąc przyśpieszyć pochód zbyt powolny. Nie zważając na to, stara się wlokła po swojemu.
W gąszczach zarośli widać już było dach, jakby bez ścian, wysoki i spiczasty, chatę ubogą, która w ziemię wrosła. Przed nią kałuża stała sięgająca aż do progu, którą po zgniłej kładce przebywać musiały. Czechna otworzyła drzwi nizkie i weszła, Dorota wcisnęła się za nią.
W środku dymu pełno było, który oczy wyjadał. Nikogo tu nie zobaczyły, dopiero gdy się Czechna odezwała: — Bywaj! — wyszła niewiasta chuda, oszarpana, wyżółkła, schorzała, nędzną okryta odzieżą. Stara poszeptała jej coś na ucho. Z izby drabina prowadziła na wyżki, które wdowie wskazano. Gnana strachem wdrapała się na nie. Czechna popatrzała na spinającą się do góry, zdyszaną Dorotę, coś zagadała jeszcze i nazad powróciła do domu.
W sam czas uciekła z domu wdowa, gdyż ledwie dobiegła do Czechny, a bracia już dwór jej ludźmi otaczali. Spodziewali się ją wziąć na pewno. Wtargnęli zaraz Dobrogost z Sędziwojem do środka, ale zamiast siostry zastali tylko czeladź spłoszoną, rozbiegającą się po domu.
Szukanie nic nie odkryło. W izbie, w której siadywała, przekonać się tylko mogli, iż niedawno w niej była jeszcze. Sami więc w pogoń się puścili i ludzi rozesłali.
Około zamku nazajutrz rano, gdy na nowe wzywanie do poddania się odpowiedziano łajaniem, bezczeszczeniem i odgróżkami, Kietlicz z Bolkiem już tylko przybycia Starego oczekiwali, aby obleganie rozpocząć.
W południe tegoż dnia Mieszek z resztą sił swoich z Poznania nadciągnął.
Wszyscy jego półkowódzcy, syn[1] Kietlicz, starosta Warsz i Juchim, który się oto napraszał, wyszli do bram miasta na jego spotkanie. Juchim, który
- ↑ Błąd w druku; powinien stać tu przecinek.